sobota, 31 stycznia 2015

Najwazniejszy dzien w moim zyciu. 6.09.2014r




Minęło prawie pół roku od tego najwspanialszego wydarzenia... , wiem miałam już dawno opisać wszystko po kolei z tego dnia, ale jakoś nie było czasu. Nie jestem konsekwentna w prowadzeniu tego bloga czego ogromnie żałuje, ale o tym innym razem.

...no więc minęło prawie pół roku. cholera nawet nie wiem kiedy to zleciało, a ja nadal pamiętam, każdą chwilę, każdy moment. Tydzień przed ślubem bieganina, a to menu, a to wystrój sali, codziennie coś, mierzenie sukni, małe poprawki, ale co najlepsze zero stresu. Nic. Jakbym nie miała uczuć. Do czasu.. A konkretniej do nocy z piątku na sobotę. Już w środku nocy obudziłam się cała mokra, zestresowana, nie mogłam spać, było mi niedobrze. Rano godzina 7:00 a ja już nie śpię, do fryzjera umówiona byłam dopiero na 9:30. Nie mogłam nic przełknąć, nie miałam apetytu, ale tak myślę przecież muszę coś zjeść, do 16:00 bez jedzenia?! Zjadłam jedną łyżeczkę serka wiejskiego i poległam, tak zwymiotowałam. Jeszcze nigdy tak nie miałam. Koszmar. 

Siedząc u fryzjerki modliłam się tylko żebym nie zwymiotowała w salonie. Ale do 'szczęścia' brakowało mi jeszcze Pana Kamery. 'Dzień dobry, trochę sobie dziś pokręcimy.' Widzę go w lusterku siedząc na krześle i uśmiecha się do mnie, odwzajemniłam uśmiech, ale w myślach sobie myślę 'ja pier***e.' Gorzej już być nie mogło. 

Poranek był najgorszy, ale po wizycie w salonie, kiedy już skończyli mnie szykować, Pan Kamera chciał abym pokazała mu kościół, salę i nasze domy. Nie wiem jak on to zrobił ale po tej relaksującej wycieczce po tych wszystkich miejscach (przed myślałam tylko o domu, bo naprawdę było mi nie dobrze) stres nagle mnie opuścił. Najlepszy kamerzysta ever! Może to ta rozmowa, te jego żarty, lubię takich ludzi, nie musiałam się zwracać do niego na Pan, mimo że był może z 10 lat, może trochę więcej starszy. Dzięki niemu zapomniałam co to stres.

Wróciłam do siebie, o 13:00 miał się u mnie zjawić Pan Kamera i Pani Fotograf, kiedy przyszli zapytałam z ciekawości jak się czuje Pan Młody. co się okazało że świadek był bardziej zdenerwowany niż mój przyszły mąż, było śmiesznie. Moje dziewczyny mnie ubrały, nie było żadnego problemu w zapięciu sukni, wszystko poszło idealnie. O 14:00 przyjechał do mnie Pan Młody, już stał za drzwiami do pokoju, a ja krzyczę 'jeszcze nie, nie jestem gotowa' musiałam wziąć 3 głębokie oddechy i jazda. Kiedy Pan Młody wszedł oboje się zaczeliśmy śmiać, dał mi bukiecik, ja mu wpięłam różyczkę po buziaku i do kościoła. 

Msza była zaplanowana na 15:00. Tu również zero wpadek oprócz tego, że wysiadając z auta pod kościołem obcas mi się zaplątał gdzieś o suknię i nie mogłam wysiąść, ale poradziłam sobie z gracją i nikt tego nie zauważył. Msza jak najbardziej udana, kupa śmiechu, świetny ksiądz który udzielał nam ślubu. Podpowiadał nam wszystko co się zaraz stanie, tak że nikt go nie słyszał, tylko my. Mądre kazanie, łza nie raz mi stanęła w oku, mąż podobno też miał chwilę wzruszenia. 

Wychodząc z kościoła obsypali nas płatkami róż i grosikami, ale najlepsza niespodzianka, największe zaskoczenie, kiedy znajomy przyniósł dla nas gołębie, o jezu a ja go pytam 'co my mamy z nimi zrobić?!' Wypuściliśmy je, ale szok pozytywny. 

Przed wejściem na salę czekali rodzice z chlebem i niby wódką, mieliśmy urwać kawałek chleba, a mój już mąż zamiast chleb wsadzić do soli to pomoczył sobie w wódce, myślałam że się posikamy ze śmiechu! Niby wódka a to była po prostu woda, za co jestem ogromnie wdzięczna bo na mój pusty żołądek od samego rana nie wiem czy dałabym radę przełknąć alkohol.

Na przywitanie szampan i w końcu obiad. Zjadłam trochę rosołu, ale apetytu jak nie było tak nie ma. Najgorszym stresem dla mojego męża był pierwszy taniec, tak się bał że to ja się pomylę, bo miałam małe problemy z obrotami, a co się okazało że mój mąż już na samym początku się pomylił... Stanęłam na środku, ludzie się patrzą, a ja wymachuję do orkiestry żeby zatrzymali muzykę i puścili jeszcze raz, usłyszałam od orkiestry tylko 'Młoda nie stresuj się'. Za drugim razem nam wyszło, słowa orkiestry 'Młody się spisał'. Walc wiedeński nie taki prosty jak się wydaje na filmikach.

Impreza trwała do 5 nad ranem, był tort, zdjęcia grupowe, dużo zabawy, śmiechu, podziękowania dla rodziców w formie zimnych ogni i filmiku puszczonego, który sami nagraliśmy w ogrodzie i w domu. Zabawa naprawdę się udała, dobrze wspominam nasz ślub, mimo tego początkowego stresu. 

Sesja plenerowa odbyła się 3 dni po. To już był relaks, prawie taki jak w spa. Obcy ludzie nam gratulowali, machali. Super przeżycie spacerować w sukni ślubnej i robić inne szalone rzeczy.


Z mojej strony to chyba tyle na ten temat, zapraszam więc na zdjęcia!



















































1 komentarz:

  1. Przepiękne zdjęcia. Wyglądałaś cudownie, śliczny ten szafir :)

    OdpowiedzUsuń